23 stycznia byliśmy na operze
Peleas i Melizanda w Teatrze Wielkim. Muzyka podobała się bardzo, ale samo przedstawienie mniej.
Peleas i Melizanda to jedyna opera Debussyego do libretta według dramatu Maeterlincka pod tym samym tytułem. To baśń o tajemnicy, prawdziwym uczuciu i śmierci, osadzona w bliżej nieokreślonym średniowiecznym świecie. Na początku pojawia się młoda dziewczyna która podaje tylko swoje imię, Melizanda. Jej przybycie na dwór króla Golauda wprowadza świeże powietrze do zastygłego świata królewskiej rodziny ale też uruchamia spiralę miłości i śmierci. Gdy na końcu umiera, nie wiemy o niej nic więcej poza imieniem, ale zostawia po sobie małą córkę i właśnie to imię. Jak przepowiada na końcu król Arkel, "Teraz musi żyć w jej imieniu, teraz kolej na to biedne maleństwo". Cykl tworzenia i destrukcji zatoczy kolejne koło.
Sztuka nie tworzy jakiegoś określonego ciągu wydarzeń prowadzących do finału, dialog są wieloznaczne, jest tutaj dużo pytań bez odpowiedzi i odpowiedzi do niezadanych pytań. W tle czujemy atmosferę lęku, niepewności, niewypowiedzianej tajemnicy, bohaterowie sprawiają wrażenie, że nie decyduję o swoim losie, kieruje nimi jakieś zewnętrzna siła, fatum. Sama muzyka nie jest operą do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni, nie ma tutaj podziału na arie, recytatywy, partie solowe czy duety. Muzyka idzie za bohaterami, przechodzi płynnie z jednej sceny w drugą.
Ale dlaczego realizacja podobała się mniej? Była próbą osadzenia nieokreśloności na bardziej twardym gruncie. Sama akcja to sen Melizandy, gdzie bohaterka jest jednocześnie demiurgiem i podmiotem. Zasypia na początkui i budzi się na końcu. Pałac Golauda to burżuazyjna posiadłość i dysfunkcyjna rodzina, zaś Melisanda jest ofiarą zazdrości i namiętności rozpalonych samców. Niektóre sceny przypominają estetykę z filmów dla dorosłych. Czasami widzimy dwie Melisandy i nie jest jasne która jest prawdziwa, zaś która to alter ego. Nie jest zrozumiałe, dlaczego Melisanda czasami siada na barana na Golaudzie.
Na szczęscie od strony muzycznej i wykonawczej przedstawienie jest znakomite, muzyka się broni. Najlepiej kupić bilety, usiąść na widowni, zamknąć oczy i po prostu słuchać. Jeśli ktoś tu poniósł porażkę, to na pewno nie Debussy.