23 kwietnia byliśmy na operze Francisa Poulenca "Głos ludzki" w Teatrze Wielkim, podobało nam się bardzo. "Głos ludzki" to jednoaktowa opera albo monodram. Głównymi bohaterami jest kobieta porzucona przez kochanka oraz telefon, zaś treścią jest rozmowa telefoniczna. Premiera opery odbyła się w 1959 roku, we współczesnej wersji tradycyjny telefon ze słuchawką i przewodem jest zastąpiony komórką, ale, odgrywające istotną rolę w przedstawieniu problemy techniczne charakterystyczne dla ówczesnej telefonii jak obcy głos na linii czy zerwane połączenie, musiały być zostawione.
Poulenc stworzył dwie orkiestracje, pierwotnie na fortepian i potem także na pełną orkiestrę. W przedstawieniu w Teatrze wystawiona została wersja na fortepian.
Nie wiemy kim jest główna bohaterka i jej rozmówca. Dowiadujemy się, że doszło do rozstania, i telefon jest ostatnią nicią łączącą bohaterkę z jej kochankiem, który porzucił ją dla innej. Opera oddaje rytm rozmowy telefonicznej, gdzie słyszymy tylko jedną osobą, zaś chwile ciszy zapadają gdy mówi niesłyszalny dla nas rozmówca. Wiemy, że ta rozmowa jest niezwykle istotna dla kobiety, jest końcem lub początkiem czegoś bardzo ważnego. Emocje, ów tytułowy ludzki głos, oddają wagę tej chwili. Tak naprawdę nie jest ważne co dokładnie zaszło, ale jak to się odbiło na stanie psychicznym głównej bohaterki. Sama fabuła się rozpada na dwie wyraźne części, w pierwszej są zachowywane pozory zwyczajności, maskowane nawet drobnymi kłamstwami, zaś w drugiej bariera pęka, dowiadujemy się o próbie samobójczej, nie jest to przygnębienie czy smutek spowodowany rozstaniem, ale prawdziwy dramat. Wszystkie zmiany nastrojów są oddane przez śpiew, recytację. Akompaniament, fortepian, odgrywa istotną rolę, czasami tylko wspiera głos, czasami towarzyszy, czasami prowadzi a głos podąża.
Zazwyczaj "Głos ludzki" jest inscenizowany w sposób zgodny z pierwotnym zamysłem twórcy, widzimy pokój, aparat telefoniczny, przewód i słuchawkę oraz bohaterkę trzymającą słuchawkę przy uchu. Taki telefon z jednej strony daje wolność, gdyż pozwala rozmawiać z osobami przebywającymi w zupełnie innym miejscu, ale z drugiej strony ogranicza, osoba rozmawiająca jest uwiązana na długość przewozu. Tak jak główna bohaterka, jest wolna, gdyż zerwała ze swoim kochankiem, ale zarazem jest związana ze swoją przeszłościa, od której nie może się oderwać.
Przedstawienie w Teatrze Wielkim reżyserowane przez Maję Kleczewską jest odmienne. W pierwszej częsci akcja rozgrywa się w dwóch przestrzeniach. Na scenie oraz na ekranie, gdzie obserwujemy twarz kobiety jadącej bez celu samochodem. Światła wielkiego miasta w oddali tylko potęgują poczucie samotności. W drugiej części widzimy scenerię wypadku samochodowego. Do bohaterki dołączają postacie jak z sennego koszmaru albo filmu grozy odgrywające pantonimę. Szok spowodowany wypadkiem spowodował zerwanie masek i pozorów normalności, wywołał projekcję utajonych myśli, wspomnień, przeżywanego dramatu.
Takie podejście nie wszystkim musi się podobać. Wygląda jakby reżyserka nie ufała Poulencowi i nie uwierzyła, że specyficzna, jednoaktowa opera na głos ludzki, fortepian i telefon ze słuchawką na przewodzie, mająca premierę ponad pół wieku temu, może się spodobać współczesnemu widzowi i wymaga modernizacji. W konsekwencji mamy dwie warstwy przedstawienia, niekoniecznie dobrze ze sobą zsynchronizowane, operę Poulenca i dodatkową wizualizację a potem pantonimę. Treść wokalna i muzyczna musi konkurować z inscenizacją, słuchacz i widz jest zmuszony do przenoszenia uwagi między jednym i drugim, na czym traci muzyka i śpiew.
A wielka szkoda, że bo właśnie Joanna Woś w głównej roli bardzo dobrze dźwiga całe przedstawienie, to przecież bardzo trudna rola, wymagająca ogromnych umiejętności wokalnych i aktorskich, tak samo bardzo dobrze brzmi akompaniament który na fortepianie gra Taras Hluszko. Bardzo chętnie byśmy wysłuchali Poulenca właśnie w tym wykonaniu, bez zbędnych dodatków.
Blog do projektu Open Source JavaHotel
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz