11 grudnia byliśmy na przedstawieniu Króla Rogera w Teatrze Narodowym. Było to jednak przedstawienie do oglądania, nie do słuchania.
Król Roger II to postać historyczna, słynący z mądrości i pobożności średniowieczny król Sycylii. W operze Szymanowskiego w państwie króla pojawia się tajemniczy Pasterz, prorok nowego boga, o którym śpiewa "Mój Bóg jest piękny jako ja". Przybycie Pasterza na dwór króla wyzwala żywioły, które niczym wir mielą i przemieniają wszystko, dwór, królestwo i Roksanę, ukochaną żonę króla, zostawiając Rogera jako samotnego pielgrzyma.
Sama opera nie jest łatwa w odbiorze, to nie jest historia, którą trzeba opowiedzieć od początku do końca. To ciąg trzech scen, w pierwszej widzimy królestwo Rogera, harmonijne połączenie władzy świeckiej i kościelnej, w drugiej jest konfrontacja Rogera i Pasterza, w trzeciej Roger jako odarty z atrybutów królewskich pielgrzym wędruje w przemienionym mocą Pasterza świecie szukając Roksany.
Operę można odczytać na wiele sposobów. Realizacja w Teatrze Wielkim oczywiście ucieka jak najdalej od średniowiecznego kontekstu. Dwór królewski to zarząd korporacji z Rogerem jako CEO. Pośrodku jest ogromny stół konferencyjny, Roksana to zblazowana dama w wyższych sfer. Mamy szklane klatki, jest łazienka z marmurową umywalką, wózek inwalidzki, migające stroboskopowe światła, lustra, krwawe sceny w estetyce filmów gore, maski z rogami muflona, zwielokrotnione postacie, wizualizacje video, ściana mieniących się cyferek jak z Matrixa. Końcowa scena odrealnionego świata jest odwołaniem do finału "2001 Odyseja Kosmiczna", pojawia się nawet małe dziecko niczym embrion Bowmana w słynnym filmie Kubricka. Aby się przemienić i zrozumieć, musimy narodzić się na nowo.
Niestety, w tym wszystkim zagubiła się sama muzyka, największa wartość opery. Tak jak w końcowej scenie 2 aktu, gdzie z podwieszonego głową do dołu Rogera ścieka krew na leżącą na stole Roksanę, złożony został tutaj w ofierze sam Szymanowski i wszystko zostało postawione na odwrót, ogon zamerdał psem, forma przerosła treść. Wprowadzająca wizualizacja wideo, gdzie pełzający wąż symbolizuje zgniliznę toczącą pozornie perfekcyjne królestwo/korporację, w rzeczywistości zapowiada klęskę samego spektaklu.
Muzyka jest tutaj wyłącznie sound-trackiem do efektownego widowiska, jakby nie miała odwagi unieść się z kanału orkiestrowego. Początkowy chór "Hagios! Hagios!" jest odtwarzany z taśmy, gdy na końcu przedstawienia do oklasków wybiega chór, na widowni czuć konsternację skąd te osoby się tutaj wzięły. Nawet zapowiedź, że wykonawca tytułowej roli, Łukasz Goliński, nie jest w pełni dysponowany, dla spektaklu nie miała wielkiego znaczenia, gdyż forma solistów nie była tutaj istotna, w zasadzie całą warstwę muzyczną łącznie z orkiestrą można było odtworzyć z taśmy.
Miała być opera, a było wyłącznie widowisko światło i dźwięk z akcentem na pierwszy człon.
Blog do projektu Open Source JavaHotel
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz