"Idomeneo" to mniej znana opera Mozarta, pozostająca trochę w cieniu sławniejszych oper tego kompozytora. A zupełnie niesłusznie, to także piękna muzyka i efektowne arie. Tego samego zdania był przecież sam Mozart, który kilka zapożyczeń z "Idomeneo" przeniósł do późniejszych dzieł. Na przykład, marsz z towarzyszeniem recytatywu Elektry z pierwszego aktu jako żywo przypomina słynny "Ecco la marcia" z trzeciego aktu "Wesela Figara". Tylko, że w tym przedstawieniu zupełnie nie było tego słychać, jakby realizatorzy chcieli nas przekonać, że mniejsza popularność tej opery jest w pełni zasłużona.
Zupełnie zawiódł odtwórca głównej roli, wyraźnie czuł się bardzo niepewnie, kilkakrotnie niezbędna była pomoc suflera. W konsekwencji, w miarę upływu czasu każde pojawienie się tej postaci powodowało rosnący niepokój, czy coś znowu nie pójdzie źle. Zły nastrój udzielił się chyba także orkiestrze, która wyraźnie nie była w formie, czasami bardziej przeszkadzała wykonawcom niż pomagała.
Także inscenizacja nie trafiła mi do przekonania, nie potrafiłem zrozumieć zamiłowania inscenizatora do pogrążania sceny w mroku, cały czas odnosiłem wrażenie, że wykonawcy śpiewają z piwnicy. W operze istotną rolę pełni morski potwór pustoszący Kretę jako karę za złamaną obietnicę Idomenea. Na scenie widzimy dwie istoty z zaświatów - raz to prawdziwe monstrum, zaś potem na scenie nam towarzyszy ubrane w złoto bóstwo, sądząc z trojzębu trzymanego w ręku miał to być bóg Posejdon. Ale to bóstwo pada pod ciosem Idamanta, zaś potem głos z zaświatów oznajmia ostateczną wolę Posejdona i sztuka znajduje szczęśliwe zakończenie. Więc jeśli był tutaj jakiś zamysł inscenizatorski, to sens całkowicie mi umknął.
Na szczęście pozostali wykonawcy stanęli na wysokości zadania. Nie zawiódł ani Sylweser Smulczyński jako Idamante, ani Marta Boberska jako Ilia. Zaś każde pojawienie się Gabrieli Kamińskiej w roli Elektry podnosiło temperaturę o kilka stopni. Końcowe wykonanie brawurowej arii ""D'Oreste, d'Ajace" zapadało w pamięć.
Także chór wypadł znakomicie. W "Idomeneo", inaczej niż w innym operach Mozarta, chór ma dużą rolę do odegrania, w tym partie solowe.
Ale złe wrażenie jednak pozostało. Trzeba mieć tylko nadzieję, że jeśli Warszawska Opera Kameralna utrzyma w programie to przedstawienie w następnym roku, to poprzedzi występ bardziej starannymi przygotowaniami i z lepszym przemyśleniem, co zaprezentować widzom.
Na szczęście pozostali wykonawcy stanęli na wysokości zadania. Nie zawiódł ani Sylweser Smulczyński jako Idamante, ani Marta Boberska jako Ilia. Zaś każde pojawienie się Gabrieli Kamińskiej w roli Elektry podnosiło temperaturę o kilka stopni. Końcowe wykonanie brawurowej arii ""D'Oreste, d'Ajace" zapadało w pamięć.
Także chór wypadł znakomicie. W "Idomeneo", inaczej niż w innym operach Mozarta, chór ma dużą rolę do odegrania, w tym partie solowe.
Ale złe wrażenie jednak pozostało. Trzeba mieć tylko nadzieję, że jeśli Warszawska Opera Kameralna utrzyma w programie to przedstawienie w następnym roku, to poprzedzi występ bardziej starannymi przygotowaniami i z lepszym przemyśleniem, co zaprezentować widzom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz