6 marca 2014 roku byliśmy na przedstawieniu "Wiśniowego sadu" Czechowa w Teatrze Studio Spektakl bardzo udany, ale nie powalał na kolana.
Dla potrzeb przedstawienia zostało zrobione nowe tłumaczenie, słyszymy współczesny język pozbawiony archaizmów. Na scenie nie widzimy także eleganckich ziemian przechadzających się w wytwornych wnętrzach. Także huczna zabawa na końcu przypomina dzisiejsze imprezowanie, a nie bal w dworskich pokojach. Rosyjskie realia z końca XIX wieku pojawiają się głównie w wypowiedziach Łopachina, dawnego chłopa pańszczyźnianego, który dzięki uwłaszczeniu jest pełnoprawnym gościem na pokojach, gdzie kiedyś wstęp dla takich jak on był nie do pomyślenia.
Z drugiej strony realizatorzy nie wtłaczają sztuki w jakiś współczesny kontekst, np. że Raniewscy to podupadający inteligenci, nie potrafiący zrozumieć, że ogłada, kultura i wykształcenie nic nie znaczą w konfrontacji z siłą pieniądza.
Ale to także jest słabością przedstawienia, które podobnie jak bohaterowie sztuki, jest zawieszone między starym i nowym. Główny zarzut jaki można postawić, że po prostu nie wzrusza, ani nie porusza. Najjaskrawiej wyraża to Trochinow. Wygłasza rewolucyjne kwestie, który mogłyby być zapowiedzią czasów, gdy nie tylko wiśniowy sad ale i cały świat którego częścią są Raniewscy zostanie wycięty, ale dla współczesnych widzów to staroświecka retoryka z epoki, która przeminęła 25 lat temu.
Sama fabuła sztuki jest przecież nieskomplikowana, jak ktoś słusznie zauważył, można ją streścić jako: "wiśniowy sad ma być sprzedany, wiśniowy sad jest właśnie sprzedawany, wiśniowy sad został sprzedany !". W tę banalną fabułę mamy wplecionych banalnych ludzi, ale poruszających kwestie dotyczące nas wszystkich. O sens i cel życia, jak zatrzymać uciekający czas ale jednocześnie podążać za nowymi czasami, jak być tam, gdzie jest nasze serce i wspomnienia a jednocześnie wyrwać się do wielkiego świata. Bohaterowie sztuki są szczęśliwi i jednocześnie nieszczęśliwi, cały czas czegoś szukają i na coś czekają, ale niczego nie znajdują i nic nie przychodzi.
Ale w przedstawieniu w Teatrze Studio tego nie widzimy ani nie słyszymy. Centralną postacią Raniewska, wzniosła i banalna, z jednej strony utracjuszka która zmarnotrawiła majątek rodzinny na wystawne życie w Paryża, z drugiej strony kobieta szukająca miłości i fatalnie lokująca swoje uczucia w mężczyznach, którzy na to nie zasługują. Wszystko się obraca wokół niej, osoby z otoczenia wiedzą o jej wadach, ale jednocześnie kochają ją. Ale w przedstawieniu widzimy tylko podstarzałą utracjuszkę używającą życia i topiącą smutki w alkoholu i przygodnych romansach. Żadna z postaci nas nie porusza, ani nie wzbudza sympatii czy nawet antypatii, co najwyżej irytację, jak brat Raniewskiej, Gajew sprawiający wrażenie jakby cały czas był w oparach alkoholu. Jedyną jasną postacią jest Łopachin, doskonale rozumiejący, że aby wspiąć się na wyższy szczebel drabiny społecznej nie wystarczy pełny portfel czy nawet zakup majątku dawnych panów.
Osią sztuki jest odchodzący w niebyt dawny świat, ale nas to nie wzrusza, gdyż ten świat jest zupełnie pozbawiony wdzięku czy uroku, nawet jeśli tym światem było próżniacze życie arystokratów. Wielkim nieobecnym jest także tytułowy bohater, czyli sam wiśniowy sad. Wiśniowy sad jest jak "white elephant", czy artefakt bardzo efektowny i prestiżowy (wzmiankowany - jak Gajew podkreśla z dumą - nawet w Encyklopedii), ale całkowicie bezużyteczny. W przedstawieniu pojawia się tylko w słownych kwestiach i długich spojrzeniach aktorów zawieszonych w okolicy widowni. Widzom trudno więc zrozumieć, dlaczego Raniewska nawet nie chce słyszeć o wycięciu sadu i rozparcelowaniu terenu na działki rekreacyjne, chociaż jest to jedyny realistyczny plan uratowania majątku czy dlaczego mówi "jeśli ma być sprzedany sad, to ja zostanę sprzedana razem z nim". Więc i finał przedstawienia, którym jest przecież zagłada wiśniowego sadu także nie wzbudza echa.
Zaletą przedstawienia jest po prostu samo przedstawienie, czyli bardzo dobra gra aktorów, ładna inscenizacja, efektowny i dynamiczny taniec w III akcie oraz warkocz a'la Julia Tymoszenko Raniewskiej w końcowym akcie, który w świetle ostatnich wydarzeń z Ukrainy nabrał nowego znaczenia, nie przewidzianego przez reżyserkę.
Blog do projektu Open Source JavaHotel
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz