"Wesele Figara" to dzieło powszechnie znane, lubiane, chętnie wystawiane i nagrywane, chociaż była to dla nas pierwsza okazja zobaczenia tej opery na żywo. Na pewno się nie rozczarowaliśmy, było to bardzo udana i dobrze przygotowana realizacja. Wszyscy soliści stanęli na wysokości zadania, chociaż nie da się powiedzieć, żeby któraś z ról specjalnie zapadła w pamięć. Trudno uważać to jednak za wadę przedstawienia, "Wesele Figara" to sztuka o skomplikowanej strukturze rozgrywającej się między postaciami z których każda pełni istotną rolę w całej intrydze. Potrzebna jest równa praca całego zespołu wykonawców, gdy ktoś zawodzi, to cała układanka się rozsypuje i żadne gwiazdorskie popisy nic nie pomogą.
Andrzej Klimczak bardzo dobrze, i wokalnie i aktorsko poradził sobie z tytułową rolą Figara, chociaż słynna aria "Non più andrai" (ta sama która zagwizdał Leporello w Don Giovannim) nie zebrała burzy oklasków. Podobała się Zuzanna w wykonaniu Marty Boberskiej, tak samo Witold Żołądkiewicz jako fałszywy i podstępny hrabia Almaviva. Tatiana Hempel jako szlachetna hrabina Almaviva może trochę wypadła zbyt pompatycznie. Bardzo się także podobała Julita Mirosławska jako Cherubin.
Scenografia, jak na skromną scenę Warszawskiej Opery Kameralnej była bardzo bogata, udanie został ujęty kontrast między skromną izbą Figara w I akcie a przepychem hrabiowskiego pałacu w II i III.
Warto także dodać, że w przedstawieniu pojawiły się często pomijane arie Marceliny i Don Basilia na początku IV aktu.
W sztuce Beaumarchais Figaro w ostatniej scenie gwałtownie mówi:
"Ponieważ jesteś (hrabio Almaviva) wielki panem wyobrażasz sobie również, że jesteś geniuszem. Ale w jaki sposób ? Ja się stałeś tak bogatym i możnym, hrabio Almviva ? Tak naprawdę, jedyny wysiłek jaki w to włożyłeś, to wyłącznie, że się urodziłeś !"W operze Mozarta, ze względów cenzuralnych, te antyfeudalne wątki zostały zamienione. W ostatnim akcie Figaro również śpiewa z wielką pasją, ale tutaj obiektem krytyki jest ktoś inny:
Otwórzcie oczy, zabiegani i ogłupiali mężczyźni,Mozart na pewno nie był rewolucjonistą, nie marzył o tym, żeby znosić bariery klasowe, ale żeby w ówczesnej strukturze społecznej podnieść się do góry chociaż o jeden szczebel. Trudno powiedzieć, czy mu się udało czy nie, ale na szczęście dzisiaj oceniamy go według zupełnie innej skali.
I spójrzcie na te kobiety, jakimi są naprawdę,
Owe "boginie", jak podpowiadają oczarowane zmysły,
Którym osłabiony rozum składa hołdy,
Ale to czarownice rzucające zaklęcia ku naszej zgubie,
Syreny, które śpiewają aby nas zwieść,
Sowy, który chcą nas oskubać,
Komety, które zwodzą pozorem światła,
Róże najeżone kolcami,
Lisice, które nas wabią,
Uśmiechają się, ale niczym niedźwiedzice,
Złowrogie gołębice,
Mistrzynie zwodzenia,
Przyjaciółki kłopotów i trosk,
Kłamią i oszukują,
Próżno szukać w nich miłości,
Ani litości,
Myślę, że nie trzeba już mówić nic więcej,
Gdyż wszyscy znają to świetnie.
Czy da się jednak zamiast walki klas wypatrzyć w tej operze tak modną współcześnie walkę płci ? Raczej trudno, z jednej strony jest tutaj wyraźnie skontrastowany świat kobiet i świat mężczyzn, ale na końcu się okazuje, że mimo różnic wszyscy mają ten sam cel, czyli osiągnięcie szczęścia.
Chyba najlepiej nie szukać w tej operze rzeczy, których tam nie ma, i po prostu znaleźć przyjemność w słuchaniu pięknej muzyki doskonale oddającej niebłahą intrygę i razem z bohaterami cieszyć się szczęśliwym zakończeniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz