Blog do projektu Open Source JavaHotel

środa, 4 listopada 2009

Byliśmy na koncercie

Imeneo w Warszawskiej Operze Kameralnej

Byliśmy 31 października 2009 roku na przedstawieniu opery Handla "Imeneo" w Warszawskiej Operze Kameralnej. Widzowie jak my, którzy swoją przygodę ze scenicznymi przedstawieniami oper Handla zaczynali od "Giulio Cesare" mogą się czuć trochę rozczarowani. Nie ma tutaj efektownych, wibrujących arii, cała akcja nie jest tak dynamiczna. W "Giulio Cesare" mamy kolejne perypetie bohaterów prowadzące do szczęśliwego zakończenia, zaś tutaj widzimy pogrążone w rozterkach postacie i gorzkie zakończenie. Cały czas czekamy aż tytułowa postać, Imeneo, który dokonał bohaterskiego czynu zabijając piratów i uwalniając porwane siostry, Clomiri i Rosmenę, okaże się dalej równie wielkim bohaterem i wyrzeknie się przysługująych mu praw wyzwoliciela, ale nic takiego nie następuje.
Imeneo jest jedną z ostatnich oper Handla. Poniosła klapę w Londynie w 1740 roku, gdzie zeszła ze sceny po dwóch przedstawieniach, ale potem odniosła sukces na prowincjonalnej scenie w Dublinie, gdzie miała premierę w 1742 roku, zaś potem popadła w otchłań zapomnienia na ponad 200 lat.
Jest to bardzo dojrzałe dzieło Handla, intencją nie było tutaj olśnienie widza, jak w "Giulio Cesare", ale wyrażenie przez muzykę rozterek i niebłahych dylematów głównych bohaterów. Jest to dzieło wymagające uważnego słuchania, dopiero wtedy w pełni się zauważa piękno muzyki, partii wokalnych, jak i intrumentalnych. Orkiestra jest zadziwiająco skromna, partytuaa to dwa oboje, smyczki i klawesynowe basso continuo. Chór, jak przystało na Grecję i Ateny, nie bierze aktywnego udziału w akcji, ale śpiewa moralizatorskie komentarze na temat przebiegu akcji.

Tutułową partię śpiewa Wojciech Gerlach, ale jakoś nie była to rola zapadająca w pamięć. Czegoś tutaj zabrakło, na pewno nie jest to kwestia warszatu czy warunków głosowych, które są bez zarzutu. Zabrakło tutaj pełniejszej identyfikacji czy głębszego przemyślenia samej postaci. W konsekwencji w brawurowej arii "Sorge nell alma mia" (2 akt) śpiewak energicznie stąpa po scenie, wykonuje gwałtowne ruchy rękami i rzuca stanowcze spojrzenia mające pokazywać determinację Imenea w osiągnięciu swojego celu, ale mnie to pozostawiło obojętnym. A szkoda, bo przecież melodię tej arii wykorzystał potem Handel w słynnym Mesjaszu ("Why do the nations"). Inną arię Imenea "Di cieca notte" również znajdziemy w Mesjaszu ("The people that walked in darkness"). Charakterystyczne ponure oktawy, które w Mesjaszu obrazują błądzące w ciemności ludy czekające na światło bijące od Zbawiciela, tutaj mają zniechęcić Tirinta do podtrzymywania swojego uczucia do Rosmeny.

Ale to nie Imeneo jest głównym bohaterem tej opery, jest nią Rosmena i oczywiście Olga Pasiecznik. Rosmena musi dokonać wyboru między uczuciem do Tirinta a wypełnieniem oczekiwania nakazującego spłacenie długu wobec swojego wyzwoliciela, na co naciska ojciec i nawet czuwający nad społecznym porządkiem senat ateński. W tej roli doskonale odnajduje się Olga Pasiecznik posiadająca niezwykłą umiejętność identyfikacji z granymi przez siebie postaciami. Ogromnie mi się podobała piękna aria "Semplicetta, la saetta" (II akt), gdzie Rosmena wyjaśnia swojej młodszej siostrze niebezpieczeństwa miłości. W arii "In mezzo a voi dui", w scenie udawanego utracenia zmysłów, doskonale rozumiemy uczucia bohaterki mającej nadzieję, że ta próba zyskania na czasie ułatwi podjęcie decyzji, W tle pojawia się nawet zjawa z zaświatów, mająca wyobrażać Radamentesa, mitycznej postaci będącej symbolem bezstronności i sprawiedliwości. W końcowym duecie "Per le porte del tormento" śpiewanym razem z Tirinto słyszymy piękny śpiew, który nie niesie pocieszenia odtrąconemu kochankowi, ale dzieli z nim ból.

Z kolei Andrzej Klimczak w roli Argenio jakby nadmiernie utożsamił się z postacią, trochę sztywną i pompatyczną. W konsekwencji artysta, spiewający dźwięczym i brzmiącym basem nie zbierał oklasków, na jakie zasługiwal. Ale mi się ogromnie podobała rytmiczna i efektowna aria "Su l'arena di barbasa scena" z 2 aktu.

Marta Boberska ze swoją delikatną urodą i dźwięcznym, czystym sopranem znakomicie się odnalazła jako naiwna i niewinna Clomiri. Ogromnie mi się podobało wykonanie arii "Aria Se ricordar ten vuoi" z II aktu, gdzie Clomiri wyraża swoją miłość do Imeneo.

Jacka Laszczkowskiego, tutaj występującego jako Tirinto, doskonale pamiętamy z roli Sekstusa w "Giulio Cesare". Ten kontratenorowy śpiewak, posiadający głos o bardzo oryginalnej barwie, wyraźnie się specjalizuje w rolach złamanych bólem, targanych rozterkami postaci. Szczególnie elektryzuje publiczność wysokimi, sopranowymi ariami. Tutaj dobrze wprowadza w nastrój całej opery już pierwsza, melancholijna aria "La mia bella perduta Rosmena", wielkie brawa zebrała efektowna aria "Pieno Il Core Di Timore" z III aktu. W pamięć zapada końcowy duet z Rosmeną, "Per le porte del tormento", nie jest to radosne zakończenie, ale pełne bólu pogodzenie się z losem, nastrój podkreśla delikatna partia skrzypiec.
Jest to wszechstronny artysta, pamiętamy go także z koncertu Bożonarodzeniowego w bazylice na Kawęczynskiej 21 grudnia 2008 roku. W "Magnificat Bacha" bardzo się podobał w duecie "Et misericordia" oraz w arii "Deposuit potentes de sede".

"Imeneo" w Warszawskiej Operze Kameralnej jest na pewno warte obejrzenie i polecenia. Nam się bardzo podobało, chociaż pozostał jednak pewien niedosyt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz