Blog do projektu Open Source JavaHotel

niedziela, 31 stycznia 2016

Byliśmy na koncercie i operze

8 stycznia 2016 roku byliśmy na koncercie na Zamku Królewskim w wykonaniu orkiestry Warszawskiej Opery Kameralnej, ale wyszliśmy z mieszanymi uczuciami. Repertuar tworzyła muzyka barokowa, w pierwszej części utwory Vivaldiego, zaś w drugiej części dodatkowo muzyka Georga Philippa Telemanna. Co powodowało uczucie niedosytu u słuchaczy pięknej muzyki we wspaniałym wnętrzu Sali Wielkiej warszawskiego Zamku ? W pierwszej części wykonawcy wyraźnie się męczyli z instrumentami i partyturą, strona wykonawcza pozostawiała wiele do życzenia. Znacznie lepiej się słuchało w drugiej części, gdy artyści się rozgrzali. Wspaniale zwłaszcza zabrzmiał koncert na dwie altówki Telemana, brzmienie rzadziej spotykane. Także brawurowy koncert h-moll Vivaldiego na czworo skrzypiec ogromnie się podobał. Ale nierówny poziom wykonawczy zostawił nas z mieszanymi wrażeniami.

18 stycznia 2016 byliśmy na przedstawieniu mało popularnej opery Mozarta "Łaskawość Tytusa" w Teatrze Wielkim, podobało nam się ogromnie. Sam spektakl, w innym wykonaniu, można obejrzeć na Opera Platform.
"Łaskawość Tytusa" zawsze przedstawiała kłopot dla miłośników Mozarta, dla wielu najlepiej by było, gdyby Mozart do tej opery nigdy by nie usiadł. Jedni twierdzą, że kunszt kompozytora wzniósł się ponad statyczny i ociekający patosem tekst, inni uważają, że geniusz Mozarta poległ w starciu z tą materią, "nec Hercules contra plures". Najlepiej jednak zdanie wyrobić sobie samemu kupując bilety.
Mimo widocznych mielizn libretta kto kupił bilety na pewno nie żałował. Od strony muzycznej i wokalnej słuchało się znakomicie. Trochę słabo brzmiała Anna Bonitatibus w roli Sesta, chociaż dużo nadrabiała ekspresją aktorską. Doskonale wypadł majestatyczny i dostojny Charles Workman w tytułowej roli. Także ogromie się podobała Anna Bernacka śpiewająca jako Annio.
Trudny natomiast do odczytania był zamysł inscenizatorski, aczkolwiek od strony estetycznej i kolorystycznej oglądało się bardzo dobrze. Na scenie patrzyliśmy na współczesne wnętrze zamożnego domu, śpiewacy odczytują wiadomości na tabletach, rozmawiają przez komórki i wysyłają SMSy. Gdy ujawniany jest spisek przeciwko Tytusowi na scenie pojawiają się detektywi oznaczający ślady policyjnymi marketami.
Jednak takie współczesne odczytanie tekstu nie przydawało tutaj żadnego znaczenia, sprawiało wrażenie wystawiania pustych gadżetów. Namiętności targające bohaterami, miłość, namiętność, zdrada, przyjaźń, szlachetność, w osobie Vitelli przemawia żądza władzy, polityczne wyrachowanie, to wszystko brzmiało blado, tekst nie miał oparcia w inscenizacji.
Znacznie lepiej byłoby wrócić do źródeł, niech Tytus nadal będzie rzymskim cesarzem, Publio dowódcą Gwardii Pretorianów, Senat senatem a nie widownią telewizyjnego show, zaś w spisku na życie cesarza niech pojawią się Kapitol, spiskowcy, sztylety i zbuntowany rzymski motłoch. W ten sposób tekst miałby oparcie w inscenizacji i przedstawienie nabrałoby kolorów. Główna oś dramatyczna opery, konflikt między prawem nakazującym skazać zdrajcę na śmierć a wzdragającym się przed przemocą miłosierdziem, znacznie mocniej by wybrzmiał, gdyby tymi rozterkami był miotany cesarz, od którego podpisu na dokumencie zależy los milionów poddanych, niż gość pięciogwiazdkowego hotelu czy lokator luksusowego apartamentu.
Ale przedstawienie powinno być na pewno obowiązkowym punktem każdego melomana w Warszawie, trochę więc dziwiło, że widownia świeciła pustkami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz