Blog do projektu Open Source JavaHotel

czwartek, 21 kwietnia 2016

Byliśmy na operze

22 marca byliśmy na wykonaniu Stabat Mater Gioacchino Rossiniego w Kościele Świętej Anny, podobało nam się bardzo. Stabat Mater jest jednym z dzieł Rossiniego powstałych po zaprzestaniu przez niego pisania oper w 1929 roku. Pracę nad tym dziełem zaczął w 1831 roku, ale, po różnych perturbacjach, ostateczna wersja powstała dopiero w 1841 roku. Stabat Mater to pobożny i posiadający długą tradycję katolicki hymn do Matki Bożej będący natchnieniem dla wielu kompozytorów przez stulecia. W Stabat Mater Rossiniego słychać wyraźnie, że autorem jest kompozytor oper, to dzieło dynamiczne, pełne pięknych melodii, emocji, radości i smutku, przykuwające uwagę od początku do końca. Wykonanie w Kościele Świętej Anny przez solistów, chór i orkiestrę Warszawskiej Opery Kameralnej wydobyło całe piękno tej kompozycji.

23 marca byliśmy także na przedstawieniu Salome Richarda Straussa w Teatrze Wielkim. Salome to dzieło trudno poddające się prostym ocenom, zaś niestandardowa inscenizacja Mariusza Trelińskiego tę złożoność dodatkowo pogłębia. Całkowicie zniknął starożytny kontekst, sceną jest współczesny, nowobogacki dom, w którym mieszka uwikłana w toksycznych relacjach rodzina, topiąca smutki i stresy w alkoholu. Słynny taniec siedmiu zasłon nie jest przesyconą erotyzmem wschodnią egzotyką, ale restrospektywną pantonimą, gdzie w siedmiu miniaktach odsłaniania jest ponura, rodzinna tragedia o molestowaniu dziecięcej Salome przez ojczyma, Heroda.  Jak w Hamlecie, gdzie przedstawienie teatralne odsłania królowi Klaudiuszowi własną zbrodnię. Salome w tej pantonimie ma założoną nieruchomą maskę, trauma wyryła na jej duszy niemożliwą do zatarcia ranę, jej życie uczuciowe zastygło w wyniku doznanej krzywdy, co ma tłumaczyć obsesyjne i prowadzące do śmierci dążenie do bliskości z prorokiem Jochanaanem. Sam prorok nie pojawia się na scenie, jest tylko głosem, nawet nie wiemy do końca czy to prawdziwa osoba czy tylko złowieszczy głos sumienia prześladujący głównych aktorów spektaklu. Dla Salome materializuje się jako muskularna sylwetka młodego mężczyzny, a potem odciętej głowy, dla Herodiady to nawracający koszmar nie pozwalający zapomnieć o popełnionym grzechu, jakim było kazirodcze małżeństwo z Herodem, zaś dla chwiejnego i miotającego się Heroda to niepewność, czy Jochanaam to prawdziwy prorok i łącznik z zewnętrznym światem dobra, od którego Herod oddalił się dawno temu, czy tylko oszczerca którego należy ściąć. Debata uczonych Żydów jest projekcją niepokoju Heroda próbującego rozwiązać tę rozterkę za pomocą teologicznej debaty mędrców. Ale debata nie przynosi żadnego rozstrzygnięcia, wprowadza tylko zapowiedź jeszcze jednego proroka, prawdziwego Mesjasza, który czyni cuda i wskrzesza zmarłych. Skoro ani alkohol ani uczeni mędrcy nie przynoszą uspokojenia, ukojeniem dla Heroda ma być taniec Salome, co prowadzi do tragicznego końca.
Sceny przenoszą nad od jednego ponurego epizodu do drugiego, wszystko przesycone jest księżycową, nierealistyczną poświatą, scenografia dynamicznie nadąża za obsesjami bohaterów przedstawienia. Prawdziwy dwór Heroda, gdzie pośliźnięcie się na krwi i znalezienie zwłok nie wywołuje nawet specjalnego zdziwienia, a wyłącznie chwilowy dyskomfort. Sam Herod jest ubrany tylko w szlafrok i bieliznę, zas Herodiada w sportowy dres. W końcowej scenie wszyscy pokryci się krwawymi plamami niczym na filmie Tarantino.
W przedstawieniu zagubił się tylko wątek tragicznej miłości Narrabotha do Salome, przechodzi bez echa.
Z inscenizacją współgra bardzo dobre wykonawstwo. Głowną postacią, która dźwiga całe przedstawienie od początku do końca jest Salome i w tej roli doskonale się sprawdzała Alex Penda. Także Jacek Laszczykowski jako zamroczony alkoholem i chwiejny Herod wypadł bardzo dobrze. To samo można powiedziec o pozostałych wykonawcach i orkiestrze.
Przedstawienie na pewno bardzo udane pod każdym względem, budzące niepokój i zostające w pamięci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz