Blog do projektu Open Source JavaHotel

niedziela, 24 czerwca 2018

Byliśmy na operze

20 maja byliśmy na operze Sergieja Prokofiewa "Ognisty Anioł" w Teatrze Wielkim. Muzyka podobała nam się bardzo, chociaż sama inscenizacja niekoniecznie w każdym calu.
Praca nad operą zajęła Prokofiewowi wiele lat pomiędzy rokiem 1919 i 1929, ale dzieło zostało pierwszy raz wystawione dopiero po śmierci kompozytora, w 1955 roku. Inspiracją dla Prokofiewa była powieść rosyjskiego symbolisty, Waleriego Brusowa pod tym samym tytułem.
Przestawienie w Teatrze Wielkim jest autorską realizacją Mariusza Terlińskiego. Realizator odszedł od dosłownego odczytania dzieła, nie mamy tutaj rycerza, zamku, klasztoru, okultyzmu, diabłów, aniołów, seansów magii. To co mogło szokować publiczność prawie 100 lat temu, raczej nie poruszy współczesnych odbiorców. Zamiast tego widzimy podróżującego akwizytora z walizką, tanie hotele z migającymi neonami w estetyce lat 60-ych, gdzieś nawet przemykają nam bitelsi, mistrz wiedzy tajemnej to diler narkotyków, seans okultystyczny zamienia się w orgię z użyciem pobudzających substancji, zaś zamiast do klasztoru przenosimy się do toksycznego internatu dla dziewcząt. Ale zostawione jest to co wspólne: obsesja, tajemnica, poszukiwanie, wędrówka, miłość i nienawiść. Reżyser jednak nie poprzestał na narysowaniu starej historii współczesną kreską. Końcowa scena w klasztorze z Inkwizytorem jest retrospektywą. Inkwizytor, Ognisty Anioł oraz hrabia Henryk zlewają się tutaj w jedną postać, sadystycznego wychowawcy. Domyślamy się, że krzywda wyrządzona Renacie jest traumatycznym wydarzeniem, który wpłynął na jej późniejsze życie.
Można oczywiście zadać pytanie, czy takie opowiedzenie historii ułatwia odczytanie i zrozumienie dzieła współczesnym widzom, czy nowa symbolika zastępuje starą. Raczej jest to wątpliwe, scena jest po prostu wizualnym tłem dla śpiewaków i muzyków. Dzieje się tam zbyt dużo, aby udało się to połączyć w całość, natłok pomysłów realizatorskich zamienia się w feerię mrugających świateł, neonów i  kwadratów, na scenie pojawiają się i mnożą postacie, czasami widzimy kilka Renat i zastanawiamy się, która jest prawdziwa.
Na szczęście główną wartości jest muzyka Prokofiewa i w tym wykonaniu doskonale się broni. Wykonawcy głównych ról, Renaty i Ruprechta, śpiewają znakomicie, niezwykle trudna jest zwłaszcza główna rola, która jest osią przedstawienia od pierwszej do ostatniej nuty i wymagająca nie tylko umiejętności wokalnych a także aktorskich. Można się ograniczyć do słuchania samej muzyki, patrzeć na scenę i nie zmuszać się do śledzenia zamysłu reżysera.
Bardzo ładnym gestem jest także program teatralny z opracowaniem w języku rosyjskim, wyraz szacunku dla kompozytora i jego współczesnych rodaków.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz